Zimowe szaleństwa

W dużych miastach od bardzo dawna działały zimą ślizgawki, na przykład w Warszawie - Dolina Szwajcarska.

Eleganckie towarzystwo szalało tam na łyżwach. A u nas, w Skierniewicach?

W czasach mojego dzieciństwa, a więc w połowie ubiegłego wieku też szaleliśmy! Najczęściej, ku utrapieniu dorosłych przechodniów na chodnikach, na wyślizganych, wąskich pasach lodu i to nie mając przy butach niczego, co przypominałoby łyżwy. Ot, mały rozbieg, a potem wioooooooo, aż do końca ślizgawki.

To było cudowne uczucie mknąć „z górki na pazurki” z wysokiego brzegu stawu na drugi, niestety pod górkę sanki trzeba było wciągnąć, a potem – w drugą stronę. Nie czuło się zmarzniętych stóp, ani rąk. Rumieńce na policzkach i błyszczące oczy świadczyły o radości jaką dawała ta zabawa. Białe szaleństwo trwało cały dzień! A ile było zderzeń, upadków, wywrotek! Nikt nie płakał, trzeba było trzymać fason!.

Pierwsze, wymarzone łyżwy dostałam na gwiazdkę, kiedy miałam piętnaście lat. Pamiętam, że zima tego roku była łaskawa i staw nie zamarzł. Naukę jazdy trzeba było więc przesunąć na następne zimowe ferie. Jednak wtedy byłam już uczennicą dziesiątej klasy i wstydziłam się, że nie umiem oderwać ubranych w łyżwy nóg od lodu, podczas gdy o wiele młodsi ode mnie śmigają we wszystkie strony z wielką lekkością. Moja edukacja zakończyła się więc na marzeniach o swobodnym sunięciu po lodowej tafli.

Mój synek w latach sześćdziesiątym miał i sanki i łyżwy. Chodziłam z nim na góreczkę koło browaru. Kto ją jeszcze pamięta? Bardzo podobało się tam mojemu czterolatkowi. Nie można było go stamtąd wyciągnąć.

A na łyżwy prowadzałam go na ulicę Konopnickiej, na niewielkie lodowisko przy szkoły na 5. Jednak synek zdecydowanie wolał jazdę na sankach.

A potem, w latach osiemdziesiątych, ruszyło lodowisko przy ulicy Pomologicznej. Spora tafla lodu, który nie bał się odwilży, bo pracowały nad jego stanem elektryczne agregaty, przyciągała dzieci, młodzież, a nawet dorosłych z całego miasta. Dach nad lodowiskiem zabezpieczał przed atmosferycznymi niespodziankami, błyskały kolorowe światełka, grała muzyka. To była wielka frajda jeździć w takiej scenerii. Czasem co prawda było trochę ciasno, ale co tam i tak wszyscy świetnie się bawili.

Niestety przyszedł kres dla obiektu, który czegoś tam nie spełniał, czemuś tam nie odpowiadał, lodowisko zostało zlikwidowane, a w tym miejscu stanęła hala OSiR. Być może była potrzebna, ale dzieciom, ku ich wielkiemu żalowi, została odebrana na kilka lat możliwość uprawiania łyżwiarstwa.

Dopiero ubiegłoroczna zima wynagrodziła długie oczekiwanie na lodowisko. Na remontowanym Rynku ustawiono urządzenia, przygotowano taflę, pogoda sprzyjała, popadał śnieg i można było przez dość długi okres, za niewielką opłatą jeździć, przewracać się, tańczyć, jednym słowem – każdy robił to co umiał najlepiej.

Obecna zima to znaczy pora roku tak nazwana, bo przecież otacza nas, mimo, że dopiero zaczął się luty wiosenna aura, słońce przygrzewa, a na wielu krzakach pączki tylko czekają by się rozwinąć. Wczoraj na Zawadzkiego widziałam dwa kwitnące już krzewy, a magnolie z trudem powstrzymują się przed rozchyleniem kwiatowych płatków. Na zalewie, wiatr delikatnie marszczy wodę, pachnie nadchodzącą wielkimi krokami wiosną.

Nie pojeżdżą sobie w czasie tegorocznych ferii skierniewickie dzieciaki na łyżwach i sankach, bo nie ma ani naturalnego ani sztucznego lodowiska, ani nawet odrobimy śniegu!!!!!


Wiesława Maciejak, 2011r

 

Z archiwum (F)eki Estet